FJW: Polacy w Feyenoordzie zostawiali dobre wrażenie


W ekipie z Rotterdamu grało wcześniej 11 Polaków. Jakie były ich losy?

2 lutego 2025 FJW: Polacy w Feyenoordzie zostawiali dobre wrażenie
vi.nl

Jakub Moder został 12. reprezentantem naszego kraju, który przywdział koszulkę klubu ze słynnego De Kuip. W przeszłości Polacy w Feyenoordzie zostawili głównie dobre wrażenie. Dla 25-latka to dopiero początek w drużynie z Rotterdamu. My przypominamy historię wcześniejszych polskich zawodników, którzy byli częścią tego wielkiego holenderskiego zespołu. Jak potoczyły się ich kariery?


Udostępnij na Udostępnij na

20 stycznia Jakub Moder podpisał kontrakt z Feyenoordem. Reprezentant Polski potrzebował zmienić otoczenie, aby wreszcie zacząć regularnie grać. Po ciężkiej kontuzji już nie widać śladu, ale w Brighton nie miał szans na występy. Stąd jego przenosiny do Rotterdamu. Okazuje się, że 25-latek to 12. przedstawiciel naszego kraju w tym znanym holenderskim klubie. Polacy w Feyenoordzie zazwyczaj spisywali się dobrze, a wielu zrobiło znaczny krok do przodu w swojej karierze piłkarskiej.

Zanim Moder zadebiutuje w nowej drużynie, to chcemy przypomnieć tych, którzy już wcześniej czarowali na murawie stadionu De Kuip. Pamiętacie tych zawodników?

Sebastian Szymański – szybki sukces i szybki transfer

Ostatnim polskim piłkarzem, który dobrze prezentował się w Feyenoordzie, był Sebastian Szymański. Było to całkiem niedawno, bo w sezonie 2022/2023, i dlatego dobrze to pamiętamy. Trafił on do Rotterdamu na zasadzie wypożyczenia z Dinama Moskwa. Na skutek agresji Rosjan i ataku na Ukrainę Polak nie chciał zostawać w rosyjskiej lidze. Chwilę trwało, zanim udało mu się wyrwać z moskiewskiego klubu, ale ostatecznie trafił do Holandii.

Na De Kuip szybko zaczął prezentować naprawdę dobry poziom. Zaledwie jeden rok wystarczył, aby z Feyenoordem wygrał Eredivisie. W tych rozgrywkach wystąpił w 29 meczach, w których zdobył dziewięć bramek oraz zanotował cztery asysty. Do tego dołożył dobre występy w Lidze Europy, którą zakończył na ćwierćfinale. W klubie z Rotterdamu miał miejsce w wyjściowym składzie, a poza drobnymi kontuzjami nic innego nie powstrzymywało go od gry od 1. minuty.

Holendrzy chcieli go wykupić z Dinama, ale nie chcieli spełniać oczekiwań finansowych Rosjan. Do tego dochodził aspekt moralny i brak chęci dojścia do transakcji z drużyną z Rosji. Z tym mniejszy problem mieli Turcy, którzy wyłożyli pieniądze i sprowadzili Polaka do Fenerbahce. Pierwszy sezon w Stambule miał niesamowity, bo wykręcał tam kosmiczne liczby (13 goli i 19 asyst w 53 meczach!). Obecny sezon ma znacznie słabszy pod względem liczb, ale wciąż budzi zainteresowanie klubów z czołowych lig europejskich. Niewykluczone, że niedługo wyląduje w lepszej lidze, która sprawdzi dokładnie jego umiejętności.

Jerzy Dudek – odważny krok i wielka kariera

Ci nieco starsi nasi czytelnicy zapewne dobrze pamiętają, jak Jerzy Dudek grał w Feyenoordzie. Dzisiejsza młodzież zna go najbardziej z szalonego finału Ligi Mistrzów ze Stambułu, w którym Liverpool odrobił trzybramkową stratę do AC Milan. Później to polski bramkarz był bohaterem konkursu rzutów karnych, a do dziś wszyscy na świecie pamiętają „Dudek dance”. Jednak zanim mogło dojść do tej historycznej chwili, to legendarny polski golkiper musiał trafić do Rotterdamu.

Wielu kibiców klubu z De Kuip jest przekonana, że Jerzy Dudek to najlepszy bramkarz, jaki kiedykolwiek bronił bramki ich ukochanego klubu. Do Rotterdamu trafił w 1996 roku z Sokoła Tychy. Był to dla niego bardzo odważny krok. Z tak małego klubu trafił do czołowego zespołu Eredivisie. Nie oczekiwano od niego cudów, o czym najlepiej świadczy to, że na debiut musiał poczekać rok. Ale ani on sam, ani nikt inny nie spodziewał się, że spędzi w Holandii pięć lat. W tym czasie rozegrał 139 meczów, w których udało mu się zachować 49 czystych kont. Udało mu się zdobyć jedno mistrzostwo Holandii w 1999 roku oraz jeden Superpuchar Holandii. Dwukrotnie z rzędu był wybierany na bramkarza sezonu ligi holenderskiej.

Później trafił do Liverpoolu, a następnie do Realu Madryt. Miał w tych klubach różne chwile, ale do swojej półki z trofeami dołożył kilka pucharów. Z kariery wycisnął maksa, a do dzisiaj jest bardzo dobrze wspominany w Rotterdamie, Liverpoolu czy Madrycie.

Smolarek – wielkie nazwisko dla Feyenoordu

Pierwszym Polakiem, który trafił do Feyenoordu Rotterdam, był Włodzimierz Smolarek. Było to latem 1988 roku, kiedy to legendarny piłkarz reprezentacji Polski był bliżej końca kariery. Do Holandii trafił z Niemiec, w których reprezentował barwy Eintrachtu Frankfurt. Na De Kuip trafił on w trudnym momencie, bo wtedy „Klub Ludu” nie był w stanie rywalizować o mistrzostwo. Ba, z Polakiem w składzie nawet był zmuszony walczyć o utrzymanie, choć w tym była najmniejsza wina po stronie polskiego gracza.

Włodzimierz Smolarek już nie zrobił większego kroku w karierze po grze dla Feyenoordu. Zresztą w jego przypadku nie ma co się dziwić, bo trafił do Rotterdamu jako 31-latek. W tamtych czasach w tym wieku zawodnicy zaczynali myśleć powoli o końcu kariery. Na De Kuip pograł dwa sezonu, w których rozegrał blisko 50 spotkań, a w nich zdobył 15 goli i zanotował trzy asysty. Nie udało mu się świętować z tym klubem żadnego sukcesu.

Jego następnym krokiem był Utrecht, w którym spędził sześć lat i zakończył karierę. Na emeryturze się nie nudził, bo wrócił do Feyenoordu i wiele lat szkolił młodzież. Nazwisko Smolarek w historii ekipy z De Kuip nie skończyło się tylko na nim, bo w 1999 roku w seniorskiej drużynie znalazł się jego syn Euzebiusz.

Młody Smolarek zapowiadał się na bardzo ciekawego piłkarza. Nieco przypominał na boisku ojca, ale nie przebił jego dorobku bramkowego. Dla ekipy z Rotterdamu rozegrał ponad 80 spotkań, w których zdobył 13 goli i zanotował pięć asyst. W 2002 roku zdobył Puchar UEFA, choć jako niespełna 21-letni zawodnik miał niewielki wkład w ten sukces. Głównie wchodził z ławki rezerwowych. Pik jego formy był w czasach gry dla Borussii Dortmund. Do Niemiec trafił w 2005 roku, a jego dobra forma przekładała się również na grę w reprezentacji Polski. Co ciekawe, był jednym z pierwszych polskich piłkarzy, którzy pojawili się w intro do gry FIFA.

Następne kroki Ebiego były mniej udane. Przede wszystkim wybierał złe kierunki, bo nie wyszło mu w Racingu Santander czy Boltonie Wanderers. Później już tylko odcinał kupony od dawnej sławy i powoli wygasała jego kariera piłkarska.

Polacy w Feyenoordzie, którzy odcisnęli swoje piętno

Oprócz wyżej wspomnianych polskich piłkarzy jeszcze dwóch Polaków swoją grę w Feyenoordzie może uznać za naprawdę udaną. Pierwszym jest Tomasz Rząsa, który trafił do Rotterdamu w 1999 roku z De Graafschap. Wcześniej grał jeszcze w Szwajcarii, w której zdobywał dwukrotnie mistrzostwo z Grasshoperssem. Choć sam jego wkład w te sukcesy nie był bardzo potężny. Dopiero w Holandii mógł liczyć na regularną grę i po dwóch pierwszych sezonach w nowej lidze trafił do słynnego Feyenoordu.

Rząsa od razu wszedł do pierwszego składu Feyenoordu. Jego największym sukcesem było zdobycie Pucharu UEFA w 2002 roku. Niestety nic więcej poza tym trofeum nie udało mu się zdobyć. Polski obrońca zostawił po sobie dobre wrażenie. Dla ekipy z De Kuip rozegrał blisko 130 meczów, w których zdobył gola i zanotował cztery asysty. W Rotterdamie spędził cztery lata. Później miał jeszcze dobry moment w Partizanie Belgrad, z którym występował w Lidze Mistrzów. Po tej rocznej serbskiej przygodzie jego kariera zaczęła pikować. Pograł jeszcze chwilę w Holandii i w Austrii. W 2008 roku zakończył piłkarską karierę. Dzisiaj jest dyrektorem sportowym w Lechu Poznań.

Jak mowa o Tomaszu w Feyenoordzie, to trzeba jeszcze wspomnieć o Tomaszu Iwanie. Trafił on na De Kuip w 1995 roku, a ekipa z Rotterdamu zapłaciła za niego Rodzie JC Kerkrade aż 3,7 mln euro (w przeliczeniu na dzisiejszą walutę). Było to naprawdę bardzo dużo pieniędzy, bo dość długo można było widzieć Polaka w zestawieniu dziesięciu najdroższych transferów do klubu.

W ciągu dwóch lat rozegrał dla Feyenoordu 55 meczów, w których zdobył trzy gole i zanotował dwie asysty. Nie udało mu się zdobyć żadnych trofeów, ale grał wystarczająca dobrze, aby zaliczyć piłkarski awans. Jego następnym klubem było PSV Eindhoven, z którym kojarzą go bardziej polscy kibice. Może niektórzy zapomnieli nawet o jego występach dla ekipy z Rotterdamu. W nowym miejscu dwukrotnie świętował tytuł mistrza Holandii i dołożył do tego jeden superpuchar. Od 2000 roku jego kariera zaczęła wyhamowywać. Szukał swojego miejsca w Turcji, w innej części Holandii, w Austrii, aż na koniec trafił jeszcze na rok do Polski. Ostatecznie zakończył karierę w 2006 roku w barwach Lecha Poznań.

Polacy w Feyenoordzie, którzy nie błyszczeli

Polak w Feyenoordzie nie zawsze oznacza dobrą grę. Było kilku piłkarzy, którzy za bardzo nie zaistnieli w Rotterdamie. W historii ekipy z De Kuip było czterech polskich bramkarzy, ale tylko Jerzy Dudek jest dobrze wspominany przez holenderskich kibiców. Nie był on jednak pierwszym golkiperem z Polski w tym klubie. W 1988 roku pozyskano Henryka Bolestę, który przyszedł z Widzewa Łódź. Przychodził on razem z Włodzimierzem Smolarkiem, ale nie był pierwszym wyborem, w porównaniu z utytułowanym rodakiem. W ciągu jednego roku bronił ośmiokrotnie dostępu do bramki rotterdamskiego zespołu, po czym latem 1989 roku odszedł do Rody JC Kerkrade. Tam już mógł liczyć na regularną grę.

W 2012 roku do młodzieżowych drużyn Feyenoordu trafił Kamil Miazek. Młody bramkarz przychodził z Akademii GKS Bełchatów i uchodził za spory talent. Jednak w Holandii wytrzymał cztery lata, po których wrócił do ojczyzny. Niestety nie dostał żadnej szansy na grę w seniorach holenderskiego klubu. Swoich sił próbował jeszcze w Leeds, ale i w Anglii nie udało mu się przebić. Dzisiaj jest bramkarzem w Starcie Starachowice.

Długo na swój debiut musiał czekać Zbigniew Małkowski. Przychodził do Rotterdamu w 2000 roku, a polscy kibice po cichu liczyli na to, że zastąpi on wkrótce Jerzego Dudka w roli wielkiego polskiego bramkarza w holenderskim klubie. Nic z tego nie wyszło. Często lądował na wypożyczeniu w lokalnym Excelsiorze. W ciągu pięciu lat udało mu się tylko jeden raz wystąpić w barwach Feyenoordu. W 2005 toku opuścił Holandię i wylądował w Szkocji. Tam grał w Hibernianie, Gretnie i Inverness. Później wrócił do Polski i grał w Stomilu, Koronie, Zagłębiu i Widzewie. Skończył karierę w 2018 roku.

Michał Janota uchodził za polski supertalent. W grze w juniorach miał wszystko, co mogło wskazywać na zrobienie wielkiej piłkarskiej kariery. Feyenoord w 2006 roku wygrał bój o tego zawodnika i wyciągnął go z Akademii Zielonej Góry. W ciągu dwóch lat przebił się do drużyny seniorów, a naturalnie był wypożyczany do Excelsioru, żeby ograć się z dorosłą piłką nożną. Nie wszystko poszło zgodnie z zapowiedziami, bo nie potrafił przeskoczyć ze swoimi umiejętnościami z poziomu młodzieżowego na seniorski. To sprawiło, że dla ekipy z De Kuip zagrał w zaledwie 10 meczach. Potem powoli schodził w dół, a dzisiaj jako 34-latek reprezentuje barwy Mazovii Mińsk Mazowiecki.

Ostatnim Polakiem jest Marek Saganowski. Na De Kuip trafił w 1996 roku na półroczne wypożyczenie jako 18-letni wielki talent. W Rotterdamie długo nie zagrzał miejsca i zagrał w zaledwie siedmiu spotkaniach. Debiut miał obiecujący, bo zanotował asystę, ale w sumie uzbierał 98 minut i wrócił do ŁKS-u. Chwilę później zdobył z nim mistrzostwo Polski. Niestety jego karierę mocno przyhamował wypadek motocyklowy, przez co nigdy nie zagrał na oczekiwanym poziomie. Choć w jego przypadku nie można mówić o całkowicie przekreślonej karierze. Jednak to temat na zupełnie inny artykuł.

Czy Jakub Moder odbuduje się w Feyenoordzie?

Reprezentant Polski trafił do klubu, który dobrze kojarzy się Polakom. Holandia i Eredivisie to bardzo dobre miejsce na odbudowanie się po długim okresie bez regularnej gry. Sebastian Szymański pokazał niedawno, że to dobre miejsce na wybicie się. Dla niego Holandia była też odpowiednim miejscem na zbudowanie dobrej pozycji i powrót do kadry narodowej. W perspektywie polskiego kibica potrzebujemy zdrowego i ogranego Modera. Dlatego liczymy na to, że w nowym miejscu uda mu się wrócić na odpowiedni poziom piłkarski.

Największą niewiadomą jest sam Feyenoord. Jest to zupełnie inna ekipa od tej, którą możemy pamiętać z czasów gry Sebastiana Szymańskiego. A od tego minęło zaledwie dwa lata, choć to w piłce nożnej jest szmat czasu. Obecnie to klub chaotyczny, w którym potrzeba stabilizacji. Choć nawet mu zdarzają się duże niespodzianki, jak choćby pokonanie 3:0 Bayernu Monachium w Lidze Mistrzów.

Jakub Moder trafił do klubu, w którym powinien mieć spokojnie czas na odbudowanie się i złapanie większej liczby minut. Nie ma gwarancji gry w pierwszym składzie. Trudno też obecnie wieszczyć, w jakiej jest formie, bo w Brighton grał ogony lub wcale. Po jego występach w kadrze narodowej wyraźnie było widać brak ogrania i rytmu meczowego. Życzymy mu i sobie, żeby 12. polski piłkarz w Feyenoordzie mógł dobrze kojarzyć się holenderskim i polskim kibicom.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze